Skoro mamy weekend, czas zatem na kolejną odsłonę naszego cotygodniowego cyklu: „Twarze Belfrów Korczaka”. A skoro to długi weekend, zatem wywiad również będzie długi. 😜 Naszym gościem będzie Pan… Grzegorz Szewczyk.
- Co jest pasją w Pana życiu?
Mam wiele pasji. Gdybym jednak musiał wymienić spośród nich te najważniejsze, to byłyby nimi: nauczanie, muzyka, gra na gitarze basowej, jazda na rowerze, gry komputerowe i konsolowe, boks, siatkówka oraz filozofia praktyczna.
- Jak Pan dochodził do odkrycia swoich pasji? Czy był to proces, czy stało się to nagle?
Myśl o tym, żeby związać swą przyszłość z edukacją, zaświtała w mojej głowie jeszcze na etapie liceum, jednak w pełni wykrystalizowała się w trakcie studiów. Na podjęcie takiej decyzji wpływ miał szereg czynników. Na pewno jednym z nich byli moi szkolni mentorzy, w postaci Pani Grażyny Serwickiej z SP nr 16 oraz Pani Barbary Werchrackiej i Pana Szczepana Dyrki z nieistniejącego już I LO im. W. Roździeńskiego w Sosnowcu. Wszystkich – korzystając z okazji – serdecznie pozdrawiam. Niebagatelną rolę odegrał również film „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”, po seansie którego zapragnąłem być niczym John Keating. To marzenie towarzyszy mi niezmiennie od lat – dodam. 😉 Poza tym zawsze lubiłem dzielić się wiedzą z innymi.
Muzyka towarzyszy mi w życiu od narodzin, albo i dłużej. 😉 W sposób w pełni świadomy zacząłem jej słuchać i nią się interesować mając jakieś 13 lat. A to wszystko za sprawą mojego przegenialnego wuja – „metalowca”, a zarazem chodzącej encyklopedii ciężkiego grania. To właśnie dzięki niemu poznałem zespoły, których twórczość – czego jeszcze wówczas nie mogłem wiedzieć – stanie się ścieżką dźwiękową mojego życia: Budgie, Rush, Black Sabbath, Unorthodox, Sieges Even, i mógłbym tak jeszcze wymieniać i wymieniać.
Na gitarze basowej zacząłem „grać” w wieku bodajże 16 lat. Powodów, dla których tak się stało, było kilka. Przede wszystkim pod wpływem namiętnego słuchania Joy Division zakochałem się w brzmieniu tego instrumentu (nie bez przyczyny jednym z pierwszych utworów, których nauczyłem się grać, było „Love Will Tear Us Apart”). Drugi powód był prozaiczny, ale dla nastolatka w okresie „burzy i naporu” nie mniej istotny. Otóż granie na basie stanowiło sposób na zaimponowanie dziewczynom (przynajmniej niektórym 😉). Niestety – już po czasie – okazało się, że gitarzyści basowi cieszą się jednak mniejszym „braniem” od gitarzystów elektrycznych.
Z rowerem nie rozstaję się od dobrych kilkunastu lat. Jazda na nim i pokonywanie kolejnych kilometrów, to świetny sposób na odreagowanie stresów wszelakich, a zarazem na poprawę kondycji.
W świat gier komputerowych zostałem wciągnięty około roku 1991. A wszystko za sprawą dwóch maszyn, do których mam niezmiennie ogromny szacunek i sentyment: ośmiobitowego Commodore 64 i szesnastobitowej Amigi. „Jaranie się” nowymi tytułami, o istnieniu których człowiek dowiadywał się z ówczesnej prasy specjalistycznej („Top Secret”, „Secret Service”), bo nie było przecież Internetu; cotygodniowe, niedzielne wypady na giełdę komputerową do Domu Kultury Huty Baildon w Katowicach; spotkania z kumplami i tzw. kanapowy multiplayer – tj. wspólne granie na podzielonym ekranie czternastocalowego telewizora CRT ; poznawanie tajników języka Basic… – aż łezka się w oku kręci. Potem z kolei nastała u mnie fascynacja konsolami. A zaczęło się od pierwszego PlayStation (które zawdzięczałem determinacji i ciężkiej pracy mojego taty – konsola kosztowała ok. 750 zł, a przeciętne wynagrodzenie miesięczne w naszym państwie wynosiło wówczas jakieś 1000 zł). Pionierskie produkcje 3D w czasach, gdy rządziła jeszcze grafika 2D, robiły piorunujące wrażenie na odbiorcach. Pamiętam, gdy po raz pierwszy zobaczyłem i zagrałem w oryginalnego Tomb Raidera. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Owa fascynacja grami komputerowymi i konsolowymi została mi po dziś dzień. Na przestrzeni lat zmieniały się jedynie platformy, na których ogrywałem kolejne produkcje. Co jednak charakterystyczne, jako że wywodzę się z czasów, gdy nie było jeszcze Internetu, nie przepadam za rozgrywką multiplayerową online.
Fascynację pięściarstwem zawdzięczam mojemu tacie. Ileż to nocy zarwaliśmy w latach 90. wspólnie kibicując Andrzejowi Gołocie, walczącemu za Wielką Wodą. Ileż nerwów kosztowały nas kolejne pojedynki Dariusza Michalczewskiego i Tomasza Adamka. Nigdy nie podzielałem obiegowej opinii nt. boksu i pięściarzy. Uważam, że nie na darmo określa się ów sport mianem szermierki na pięści. Wymaga on od człowieka żelaznej kondycji, opanowania, sprytu, przygotowania taktycznego i nienagannej techniki. By się o tym przekonać, wystarczy bez uprzedzeń, na chłodno, przeanalizować walki wielkich mistrzów tejże dyscypliny, szczególnie u szczytu ich formy, czyli w tzw. czasie „prime”: Rocky’ego Marciano, Sugar Ray Robinsona, Roy’a Jonesa Jr, Muhammada Ali.… czy współczesnych, w postaci Tysona Fury’ego i Ołeksandra Usyka.
Z siatkówką mam kontakt od 4 klasy podstawówki. Obecnie, po kontuzji barku, już tylko bierny – jako wierny kibic reprezentacji Polski. Przez lata czerpałem jednak niesamowitą frajdę z amatorskiego uprawiania tejże, jakże pięknej, dyscypliny.
Dziedzina filozofii praktycznej (gł. etyki i polityki) stanowi bezpośredni obszar moich zainteresowań naukowych. Szczególnie zaś zajmują mnie ideologie i doktryny polityczne. Parafrazując klasyczne powiedzenie: jeśli ty nie zainteresujesz się filozofią praktyczną, to ona zainteresuje się tobą. Mną zainteresowała się pod koniec liceum.
- Jak godzi Pan życie zawodowe z realizacją swoich pasji, zainteresowań?
Zdecydowanie rzeczy związane ze szkołą zajmują najwięcej mojego czasu. Niekiedy wręcz za dużo. Nieustannie jednak kocham to, co robię. Poza tym kontakt z młodzieżą był dla mnie przez lata swoistym antidotum na starzenie. Mówię „był”, gdyż chcąc nie chcąc z roku na rok różnice pokoleniowe dają o sobie mocniej znać i staję się coraz większym boomerem. 😛 Staram się jednak nie stetryczeć do cna.
- Jaki ma Pan plan na rozwijanie, wzbogacanie swoich pasji w najbliższym czasie?
Chciałbym być coraz lepszym nauczycielem i wychowawcą. Za moim mistrzem Arystotelesem uważam bowiem, że zadaniem człowieka jest stały rozwój/aktualizacja drzemiących w nim możliwości.
Do wymarzonej kolekcji basów brakuje mi już tylko Rickenbackera 4001 lub 4003. Być może przyjdzie kiedyś taki dzień, że zawiśnie w towarzystwie moich ukochanych japońskich Fenderów typu Precision i Jazz.
Z kolei gdy idzie o rower, planuję w nadchodzące wakacje pobić mój maksymalny dystans przejechany jednego dnia, który wynosi obecnie 175 km. Trasa już wyznaczona, nowe siodełko założone, pora zbudować odpowiednią formę.
W temacie gier marzą mi się przede wszystkim nowe części Dishonored, Half-Life, Tenchu, Ghost of Tsushima oraz Street Fightera z klasyczną grafiką 2D.
Co zaś się tyczy boksu: walka unifikacyjna w królewskiej kategorii wagowej pomiędzy Tysonem Furym i Ołeksandrem Usykiem, gdy ten – jak przewiduję – wygra najbliższą walkę z Anthonym Joshuą.
Odnośnie siatkówki powiem krótko: złoty medal Letnich Igrzysk Olimpijskich w Paryżu w 2024 r.
Gdy idzie o filozofię marzenie mogę mieć jedno: odnalezienie i poznanie zaginionych dzieł Arystotelesa.